Lśniąca masa, wylewała się równo zza każdego zakrętu. Gładka niczym
wypolerowana, jaśniała wszędzie, gdzie okiem sięgnąć. Wydawało mi się że
pulsuje ospale. Obrzydliwie jaskrawa, bez ani jednego przebłysku
jakiegokolwiek miłego dla oczu koloru: pomarańczowa farba. Opanowawszy
już każdy kąt, wyglądała, jakby niecierpliwie, z wielką żądzą, chciała
wyruszyć także na podbój drzwi i podłoża, jedynych ostoi w morzu oranżu.
Moje oczy, cały czas podrażniane tym wstrętnym widokiem, błądziły po
podłodze, byleby tylko zatrzymać wzrok na czymś innym. Na korytarzu
było cicho. Zbyt cicho. Naszła mnie irracjonalna obawa, że uczniowie
zostali wchłonięci do świata pomarańczowych odcieni. Ściany nie były już
po prostu w złym kolorze. Biło od nich coś, co mnie odpychało.
Wzdrygnąłem się i przyśpieszyłem. Teraz otaczały mnie i zdawały się
rozpoczynać powolny i nieśpieszny marsz w moim kierunku.
Doszedłem do
drzwi swojego pokoju. Bez pukania wparowałem do środka, dysząc z lekka.
Zatrzasnąłem futryny i osunąłem się na podłogę. Zamykając oczy, walnąłem
swój niemały plecak na podłogę. Ciężko oddychając, zacząłem (wpierw
cicho) śmiać się, po chwili coraz głośniej. W końcu mój śmiech
przerodził się w swego rodzaju głośny rechot. Na wpół otworzyłem oczy. Na
jednym z łóżek siedział rudy chłopak w okularach, chyba w moim wieku.
Znieruchomiał z książką w dłoni. Zauważyłem też przyjemny dla oka
miętowy kolor ścian.
- Wróciłem! - uśmiechnąłem się do niego uprzejmie. W sumie i tak mają mnie
za dziwaka. - Nowy w tym pokoju? - pokiwał głową. Wydawał się lekko
zaniepokojony moją postawą. Wstałem i podałem mu rękę. - Felix Cioran.
- Berardo Vargas - ścisnął ją, nieco mocniej niż mógłbym się spodziewać po
jego posturze. Przypomniałem sobie, że mam wolne do końca dnia, czyli,
jak to nawała pani dyrektor, czas na odpoczynek po podróży.
- Wiesz Berado, chyba pójdę się przejść - kiwnął głową, wracając do
książki. Wsunąłem rękę do plecaka. Wyjąłem moją kochaną komórkę i
słuchawki oraz karty. Wcisnąłem te pierwsze w uszy, od razu włączając "Dani
California", po czym wyszedłem z pokoju, starając się nie zwracać uwagi
na ściany. Po chwili szybkim krokiem przemierzałem już ogród. Z daleka
dostrzegłem znajomą twarz. Tyłem do mnie stała brązowowłosa hamadriada.
Podbiegłem w tamtym kierunku, wołając:
-Hej, Alea!